Rosyjski pocisk manewrujący przeleciał ponad 500 kilometrów nad Polską w kierunku zachodnim i rozbił się w lesie. Głowica bojowa została odnaleziona kilka tygodni później. 22 kwietnia przypadkowy przechodzień znalazł części rakiety w lesie, zaledwie kilka kilometrów od Bydgoszczy. Podczas przejażdżki natknął się na szczątki pocisku rakietowego z napisami wykonanymi cyrylicą. Motocyklista natychmiast poinformował policję.
Na miejscu pojawiła się jednostka wojskowa
Zaledwie kilka dni później, 25 kwietnia, na miejscu pojawiła się jednostka wojskowa w celu przeprowadzenia dochodzenia. Pociskiem zainteresowało się również Ministerstwo Obrony Narodowej w Warszawie. Sprawa jest więc poważna.
Od tego czasu polska opinia publiczna dowiedziała się z mediów coraz więcej szczegółów na temat incydentu. 19 maja odnaleziono głowicę pocisku. Teraz jest już jasne, że jest to rosyjski pocisk Ch-55 o kryptonimie AS-15 Kent.
Jest to pocisk manewrujący zwykle wystrzeliwany przez rosyjskie bombowce dalekiego zasięgu. Rosja używa tej broni na dużą skalę przeciwko Ukrainie, wielokrotnie niszcząc część jej infrastruktury. Ale Ch-55 został również zaprojektowany do przenoszenia głowic nuklearnych.
Betonowa głowica
Pocisk był wyposażony w betonową głowicę. Nie doszło więc do eksplozji. Mimo to mieszkańcy kraju są zszokowani. Faktem, że rosyjski pocisk był w stanie przeniknąć przez polską przestrzeń powietrzną najwyraźniej niezauważony – oraz wątpliwą polityką komunikacyjną rządu.
Opozycja już domaga się dymisji ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Błaszczak musiał przyznać, że rakieta weszła w polską przestrzeń powietrzną 16 grudnia ubiegłego roku. Leżał niezauważony w lesie przez ponad cztery miesiące. Obrona powietrzna najwyraźniej nie zareagowała, organy bezpieczeństwa nie mogły znaleźć pocisku.
Sprawa została nagłośniona. Minister obrony Błaszczak ma pecha. W obecnej kampanii wyborczej krytyka jego osoby, a tym samym rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) raczej nie osłabnie.
Tymczasem Błaszczak zrzuca winę na nadzór przestrzeni powietrznej. Powiedział, że nie przekazano natychmiast informacji o wtargnięciu obiektu latającego. Podczas konferencji prasowej z imienia i nazwiska obwinił część kierownictwa armii.
To nie pierwszy taki incydent, który wywołał poruszenie w Polsce. W listopadzie 2022 r. pocisk rakietowy wylądował na polu we wschodniej Polsce, w miejscowości Przewodów. Zginęły dwie osoby. Według zgodnych informacji polskich i amerykańskich, latający obiekt był ukraińskim pociskiem przeciwlotniczym, który przypadkowo wszedł w polską przestrzeń powietrzną i uderzył kilka kilometrów od granicy z Ukrainą.
Obecny przypadek może przypominać ten, ale różni się od incydentu w Przewodowie pod ważnymi względami: nie tylko wyraźnie zakłada się w Polsce, że tym razem zaangażowany był rosyjski pocisk rakietowy, ale miejsce uderzenia nie znajduje się na wschodniej granicy kraju. Miasto Bydgoszcz znajduje się bowiem ponad 500 kilometrów w głąb lądu, a tym samym bliżej granicy polsko-niemieckiej, która jest oddalona o mniej niż 300 kilometrów.
W Polsce Bydgoszcz ma również szczególne znaczenie militarne: w mieście znajduje się kwatera główna NATO, Centrum Szkolenia Sił Połączonych (JFTC) oraz zakład produkcyjny koncernu chemiczno-amunicyjnego Nitro-Chem, który należy do polskiego konglomeratu obronnego PGZ i jest jednym z największych tego typu w Europie.
Sprzęt wojskowy dla Ukrainy jest również przygotowywany lub utrzymywany na tym obszarze. To ostatnie może być powodem, dla którego odkrycie rakiety nie uruchomiło od razu wszystkich dzwonków alarmowych. Być może polskie władze bezpieczeństwa początkowo myślały, że natknęły się na własny materiał.
Obecnie w Polsce dyskutowane są dwie teorie na temat uderzenia rakiety: Ch-55, według kręgów bezpieczeństwa i ekspertów, został prawdopodobnie wystrzelony z przestrzeni powietrznej Białorusi lub zachodniej Rosji. Betonowa głowica wskazuje, że pocisk miał na celu podrażnienie obrony powietrznej Ukrainy. Pocisk zboczył jednak z kursu i przeleciał około 1000 kilometrów dalej na zachód, aż rozbił się pod Bydgoszczą.
To mogło się źle skończyć
Ch-55 ma zasięg 2000 kilometrów. Mógł więc dolecieć aż do Niemiec. To pierwsze założenie jest poparte faktem, że w tym czasie w grudniu Rosja przeprowadziła kilka ataków pociskami manewrującymi powietrze-ziemia przeciwko Ukrainie. Druga teoria, która w Polsce uważana jest za mniej prawdopodobną, zakłada, że Rosja celowo chciała przetestować lub sprowokować Polskę, członka NATO. Celem miałaby być zatem ważna militarnie Bydgoszcz.
Polska kontrola przestrzeni powietrznej musiała wykryć pocisk, a rakiety przechwytujące prawdopodobnie również wystartowały, ale nie były w stanie dotrzeć do Ch-55, zanim ten się rozbił. Nie jest jasne, dlaczego nie przeprowadzono intensywnych poszukiwań pocisku. Opozycja oskarża ministra obrony Błaszczaka o próbę przemilczenia incydentu.
Polska realizuje najdroższy program obrony powietrznej w Europie i kupuje kilka amerykańskich systemów. Nie są one jednak jeszcze używane. Polska przekazała ukraińskiej armii wiele starszych systemów zaprojektowanych przez Związek Radziecki. Jest to jeden z powodów, dla których niemieckie systemy Patriot zostały przekazane Polsce na początku roku. Stany Zjednoczone również zwiększyły swoją obecność, stacjonując w kraju między innymi myśliwce F-22. Mają one sprawić, że niebo nad Polską będzie bezpieczniejsze.
Uderzenie rakietowe w Bydgoszczy mogło potoczyć się inaczej. W końcu w obszarze metropolitalnym miasta mieszka ponad 800 000 osób. Gdyby pocisk trafił w wielopiętrowy budynek mieszkalny lub biurowy, prawdopodobnie byłoby wiele ofiar, nawet jeśli Ch-55 nie był wyposażony w głowicę bojową – a dla Polski byłby to powód do powołania się na sojusz NATO.
Niedawno Rosja ogłosiła, że rzekomo opracowuje niepowstrzymany pocisk rakietowy wystrzeliwany z okrętów podwodnych: Ma on być w stanie pokonać wszystkie systemy obrony przeciwrakietowej.
źródło: welt.de
Ale to portal dotyczący Niemiec 🤨🤨🤨to po co wiadomości z Polski gdzie mogę poczytać na innych polskojęzycznych portalach typu der Onet ?
Nie wybuchło, nikogo nie zabiło, a afera jakby PiS likwidował jednostki wojskowe we wschodniej i północnej Polsce. Ruski chciał zastraszyć. Ludzi nie poinformowano, bo nie było o czym. Nie wywołano paniki. Ci co powinni wiedzieć. Wiedzieli. Ruscy też zorientowali się, że wykryto ich intrygę. I tyle w temacie. Mamy rząd, który obecnie inwestuje w bezpieczeństwo kraju. I to dla mnie się liczy, by wschód kraju nie był zostawiony sam sobie.