Rodzina z Eberstadt w Badenii-Wirtembergii walczy z decyzją urzędników. Choć cała rodzina żyje w Niemczech, matka ma opuścić kraj.
Gospodarstwo rolne na niemieckiej prowincji od ponad czterech lat jest domem rodziny Klassen: Liliyi, Heinricha i ich siedmiorga dzieci. Wszystkie dzieci oraz ojciec mają niemieckie obywatelstwo. Liliyi – choć mówi po niemiecku jak rodowita mieszkanka i całe życie funkcjonowała w niemieckojęzycznym środowisku – grozi obecnie deportacja. Urzędnicy z powiatu Heilbronn wezwali ją do opuszczenia terytorium Niemiec do 31 lipca 2025 roku.
„Jestem Niemką, ale mam opuścić Niemcy”
– „Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś może tak nas potraktować” – mówi Liliya Klassen w rozmowie z dziennikiem Bild, łamiącym się głosem. – „Jestem Niemką, a teraz chcą mnie deportować.”
Rodzina mieszka w Eberstadt od 2020 roku. Przeprowadzili się z Kazachstanu jako tzw. Niemcy rosyjscy (niem. Russlanddeutsche), czyli potomkowie niemieckiej mniejszości zamieszkującej dawne tereny Związku Radzieckiego. Ich przodkowie osiedlili się tam jeszcze za czasów carycy Katarzyny II, która w XVIII wieku zachęcała niemieckich rolników do osiedlania się w Rosji. Na mocy niemieckiej ustawy o wypędzonych (Bundesvertriebenengesetz) osoby tej grupy etnicznej mogą — pod pewnymi warunkami — osiedlić się w Niemczech i otrzymać obywatelstwo.
Tę możliwość wykorzystał Heinrich Klassen i siedmioro dzieci, którzy są już obywatelami Niemiec. Liliya ma natomiast obywatelstwo Kazachstanu, choć nawet w jej kazachskim paszporcie jako „narodowość” wpisano „niemiecka”. Niemiecki jest jej językiem ojczystym – posługuje się nim z dialektem. Rosyjskiego nauczyła się w przedszkolu, a języka kazachskiego nie zna w ogóle.
Problemy formalne z wizą i milczenie urzędników
Kiedy rodzina przybyła do Niemiec, Liliya wjechała na wizę czasową. Teraz urząd argumentuje, że nie dopełniła ona obowiązków formalnych i nie przedłużyła legalnego pobytu. Starostwo powiatowe w Heilbronn twierdzi, że z tego powodu istnieje tzw. interes w wydaleniu, aby nie dopuścić do „unieważnienia procedury wizowej”.
W praktyce oznacza to, że Liliya musiałaby opuścić Niemcy, aby móc ponownie wjechać — tym razem w ramach nowej procedury, jako uprawniona do osiedlenia się na podstawie pochodzenia. Problem polega jednak na tym, że rodzina już dawno zapuściła w Niemczech korzenie, dzieci uczęszczają tu do szkół, a cała ich codzienność toczy się w Eberstadt.
Co więcej, paszport Liliyi utracił ważność, co uniemożliwia jej wyjazd. – „Myśleliśmy o tym, ale to po prostu niemożliwe” – mówi Heinrich Klassen, odnosząc się do potencjalnej wyjazdowej ścieżki legalizacji.
Rodzina oskarża urząd o brak kontaktu
Rodzina twierdzi, że przez wiele miesięcy nie mogła skontaktować się z urzędem. Telefony milczały, a na wiadomości e-mail nie było odpowiedzi. Redakcja Bild miała wgląd w korespondencję z urzędem, z której wynika, że na odpowiedzi trzeba było czekać tygodniami.
W międzyczasie w mediach pojawiła się także inna historia z tej samej rodziny. Matka Liliyi, Nina Dück, która również mieszka w Niemczech, niedawno świętowała narodziny swojego setnego prawnuka. W czerwcu Bild opisał to jako „cud narodzin z Turyngii”.
Termin upływa już niedługo
Decyzja o deportacji Liliyi Klassen wstrząsnęła lokalną społecznością. Jeżeli do 31 lipca 2025 roku nie nastąpi zmiana decyzji lub nie zostanie znalezione rozwiązanie prawne, Liliya teoretycznie powinna opuścić kraj — pozostawiając męża i dzieci. Jak podkreśla rodzina, jest to sytuacja bez wyjścia, która nie tylko rozdzieli rodzinę, ale także stawia pod znakiem zapytania sens całego procesu integracji niemieckich repatriantów.
źródło: bild.de





Gdyby popełniła przynajmniej 10 przestępstw co miesiąc i nosiła przy urzędnikach szmatę na twarzy, miałaby spokój i zasiłki.
Niech się lepiej zajmą pasożytami